W poczekalni cz. II
- Bo wiesz… – kontynuował – ja nigdy nie napisałem żadnego listu.
W tym momencie wyciągnął w jej kierunku jedyną rękę i niezgrabnie otworzył dłoń z resztkami palców, które pozostały po porażeniu prądem.
- To jednak wcale nie przesądza o tym, że nie umie pan pisać.
Przestała się kłócić z windą i oparła się o ścianę. Tym razem ona dała się przekonać do… A czy to w ogóle takie ważne? Bo może po prostu przestało jej to nagle przeszkadzać. Nie czuła się już zdenerwowana, wręcz przeciwnie. Naszedł ją przejmujący spokój. Czy to znaczy, że chciała tu z nim tkwić? Tak po prostu? Może… pozostawiona na pastwę jego demonów i jej cierpliwości. Równie samotna, jak winda, która nigdy nie poruszy się poziomo. Równie samotna, jak Leon bez listów. Swoich listów. Bo może tak, jak oni w windzie, tkwiło coś... w jego upitym spojrzeniu? Niemej ręce? W bałaganie słów?... A może po prostu nie chciała być niegrzeczna? Nieuprzejma? Być może. A może był ku temu całkiem inny powód… Leon.
- Wiesz, kochanie, chciałem Ci się kiedyś oświadczyć – odezwał się znowu – ale poprzestanę na udekorowaniu dla Ciebie bramy, kiedy będziesz brała ślub. Będzie to najpiękniejsza brama, jaką kiedykolwiek widzieli. Oni. – Oni? – Ci, co nie widują. – Czego nie widują? – To ja miałem zadawać Ci pytania. – Ty? – To ja… – No tak. – Co nie widzą kotów przechodzących leniwie przez jezdnię. I je rozjeżdżają. Czuję się, jak ten kot rozjechany, nie przez jeden samochód, ale przez setki samochodów. Jego ciało jest już bezkształtną masą ze zdruzgotanym szkieletem. I leży tak na tej drodze udając szmatę, bo nikomu nie przyjdzie do głowy zdrapać go z tej drogi. Bo przecież wszystkich nachodzi obrzydzenie.
Leon poruszył jej wyobraźnie, w której zobaczyła go, jako człowieka, a nie kota, rozjechanego na ulicy. Czy ludzie również omijaliby go z obrzydzeniem nie rozpoznając w nim człowieka, tylko… No właśnie, co? Albo…
- Panie Leonie, czy nie czuje się pan właśnie tak? – Staram się dosięgnąć... – jak każdego zdania, i tego nie dokończył wpatrując się swymi jasnymi oczami w jej ciemne tęczówki. – Tylko, że z dosięganiem jest tak, że można czasem spaść ze stołka. – I to właśnie przesądza o moim milczeniu.
Nic jednak nie powiedziała. Chciała się zapytać czy dosięganie, czy spadanie?
A może jedno i drugie… Kiedy nagle potknęła się o myśl, która podpowiedziała jej, że może chodzi mu o niemożność pisania listów? Po krótkim namyśle dodała:
- Milczenie nigdy nie bywa niemocą pisania. Można milczeć przecież w listach, Panie Leonie.
Alkohol jednak robił swoje, więc nie panując nad emocjami wykrzyknął:
- Kim Ty w ogóle jesteś?!
Komentarze [3]
2006-03-22 19:29
no to z ta winda bylo dobre:) pozdro dla autorki
2006-02-26 09:15
sorry ale nuda
2006-02-24 19:29
“Równie samotna, jak winda, która nigdy nie poruszy się poziomo.” —- podoba mi się szczególnie.
- 1