Z Archiwum Y #1
20 grudnia
Tęgi mężczyzna biegł chodnikiem przez miasto. Mgła spowijała jezdnię, a nieliczne latarnie słabo rozświetlały otaczające go ciemności. Co chwila oglądał się za siebie, jakby sprawdzając, czy ktoś go goni. Wtem ujrzał przed sobą dwóch mężczyzn w czarnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych. Zatrzymał się gwałtownie i rozglądnął na boki. Kolejni agenci nadchodzili z różnych stron. Grubas puścił się biegiem w boczną alejkę pomiędzy dwoma wysokimi budynkami.
Jednak i tam czekał na niego agent.
–Lepiej się poddaj.
Grubas bez słowa zbliżył się do mężczyzny w garniturze. Ten zadowolony wyciągnął dziwnie lśniące kajdanki.
–Ręce – rzucił cicho.
Mężczyzna wyciągnął dłonie przed siebie, lecz w chwili, gdy miał zostać zakuty, ujął twarz napastnika. Ten zamknął oczy i runął na ziemię. Z oddali coraz głośniej dobiegały odgłosy pogoni. Grubas ponownie ruszył przed siebie biegiem.
Zakręcił gwałtownie i wskoczył w ciemną wnękę kryjącą tylne wejście do kamieniczki. Zadowolony z siebie odczekał aż goniący miną go i już zamierzał wyjść z ukrycia, gdy nagle ktoś przyłożył mu do szyi paralizator. Błękitno srebrne iskierki zatańczyły na karku mężczyzny i bezwładnie upadł na ziemię. Śmieci zawirowały, zatańczyła kartka, a gdy opadł kurz dwóch agentów w czarnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych taszczyło grubego mężczyznę w czerwonym szlafroku do nieoznakowanej furgonetki, która znikąd pojawiła się w uliczce.
–Myślał, że jak zgoli brodę, to go nie poznamy – powiedział jeden z oprawców, na co drugi i kierowca pojazdu parsknęli śmiechem.
***
4 stycznia
Zdenerwowany Maks przemierzał korytarze pod Rynkiem Głównym. Trzymał w ręce ciemnozieloną teczkę i wyciągnięte z niej papiery, w które z niedowierzaniem co chwila spoglądał. Kilkukrotnie wypluł pojedyncze przekleństwo, lecz wytrwale kierował się do pokoju Kuby. Raz zatrzymany przez jednego ze swoich ludzi rzucił mu tylko zdawkowe „nie teraz”.
Bezceremonialnie otworzył drzwi i rzucił papiery na biurko.
–Słuchaj, bo nie będę powtarzał. Mamy spore kłopoty. Który jest dzisiaj?
–Drugi – odpowiedział Kuba i sięgnął po dokumenty – Co się stało?
–Maks wykonał kilka dziwnych gestów ręką, nabrał powietrza w płuca, wypuścił, próbował coś powiedzieć, a ostatecznie usiadł na łóżku.
–Z raportów wynika, że w czasie Sylwestra nie doszło do żadnego wypadku.
–Co w tym dziwnego?
–Dane pochodzą ze wszystkich większych miast Polski, a także Hamburga, Londynu, Petersburga, Sydney…
–Mamy naszych ludzi w Sydney?
–Tak… nie przerywaj. Dodatkowo od dwudziestego piątego grudnia nie doszło do żadnego śmiertelnego wypadku na polskich drogach.
–Pobiliśmy jakiś rekord?
–Kurna – Maks złapał się za głowę – ja ci się tu staram wytłumaczyć, że mamy przerąbane, a ty se w kulki lecisz. To wyda ci się dziwne: ktoś porwał faceta, który obdarza ludzkość losem.
–Że co?
–Jest taki gość i on każdego roku nawiedza wszystkich ludzi i obdarza ich losem. Bez tego żylibyśmy wiecznie...
Co w tym złego - żyć wiecznie?
–To nie byłoby życie, tylko trwanie. Ty tego nie odczujesz, bo jesteś medium, ale pozostali ludzie za kilka dni, a dokładnie szóstego stycznia, stracą swój los nieodwracalnie i przestaną umierać, a to się nie spodoba władcy zaświatów.
–Czekaj, facet odwiedza wszystkich ludzi i ich czymś obdarza? To brzmi jak...
–Historia o świętym Mikołaju, wiem. W każdej legendzie jest ziarno prawdy. Pierwotne wersje mitu o Syzyfie opowiadały o niekończącym się cierpieniu ludzkości, bo władca Koryntu zniewolił bożka mającego zabrać go do Hadesu. Zaczęły się dziać straszne rzeczy, a jeśli nie odnajdziemy Mikołaja do szóstego stycznia, to się powtórzą i śmiało możesz sobie wpakować kulkę w łeb.
Rozległ się dźwięk komórki. Maks odebrał. Po krótkiej wymianie zdań zwrócił się do chłopaka.
Jedziemy.
***
Kuba rozglądnął się dookoła. Współpasażerowie ich lotu wydawali się być w stu procentach normalni. Nie przerażała ich wizja braku losu.
–Czyli mam rozumieć, że jeżeli nie znajdziemy Mikołaja do szóstego stycznia, to ludzie przestaną umierać, co spowoduje klęskę głodową na skalę światową?
Tak, dodatkowo śmiertelnie chorzy będą cierpieli wieczną mękę.
–A jak komuś bomba urwie głowę?
–To ta głowa mu odrośnie i ten ktoś obudzi się najprawdopodobniej w trumnie. Ból i cierpienie będą towarzyszyć ludzkości aż do końca świata.
–Więc po prostu musimy uratować Mikołaja.
–Ta, musimy uratować Mikołaja.
–Bylibyśmy dzień do przodu, gdybyśmy wylecieli jeszcze wczoraj.
–Co ja ci poradzę, że nie mamy odrzutowca schowanego pod boiskiem do koszykówki.
–My nie mamy nawet boiska do koszykówki.
***
Na lotnisku w Petersburgu czekał na nich rosyjski łącznik. Mężczyzna postury niedźwiedzia podał olbrzymią dłoń Maksowi, a następnie omal nie zmiażdżył ręki Kuby. Nic nie mówił, tylko kiwał smutno głową i cicho pomrukiwał. Maks na migi wytłumaczył chłopakowi, że olbrzym stracił język.
–KGB – szepnął, gdy wyjeżdżali z lotniska i olbrzym legitymował się w stróżówce.
W rosyjskiej centrali spotkali się z kierownikiem placówki, który niezwłocznie zdał raport o postępach swoich ludzi i zameldował o znalezieniu teoretycznego miejsca przetrzymywania Mikołaja. Nie chcąc tracić czasu, załadowali się do pojazdu, który Maks sarkastycznie określił jako „Czarną Wołgę” i ruszyli przez miasto.
Kuba ze zdumieniem otworzył usta, gdy przecisnęli się pomiędzy dwoma stojącymi na światłach samochodami.
–Harry Potter, nie, Młody? – powiedział Maks, szturchając go w bok.
Mknęli przez zatłoczone uliczki Petersburga, a wraz z oddalaniem się od centrum ruch robił się coraz mniejszy, aż niemal zanikł zupełnie.
–To niedaleko za miastem – powiedział kierowca z wyraźnym akcentem.
Po dwóch godzinach jazdy Kuba zorientował się, że „niedaleko” jest rozumiane w Rosji inaczej niż w Polsce. Po kolejnej godzinie podróży kierowca zatrzymał i dał znak, że dalej muszą podążyć pieszo. Z pojazdu wyskoczył tuzin komandosów. Kuba zastanawiał się przez chwilę, jak to możliwe, ale ostatecznie dał za wygraną i sprawdził, czy jego broń jest naładowana. Maks za to z uśmiechem wspominał „stare dobre czasy”.
–Zimno jak pod Stalingradem, da? – spytał jednego z komandosów.
Ten tylko popatrzył na niego i wzruszył ramionami.
–Nie mówią – wyjaśnił przełożony rosyjskiej placówki – KGB.
Maks ze zrozumieniem pokiwał głową.
Przystrojeni w grube kurtki w maskujących kolorach ruszyli przez pokryty śniegiem las, zostawiając za sobą kierowcę i samochód. Gdy Kuba odwrócił się po raz ostatni wydawało mu się, że dojrzał w rękach Rosjanina sporych rozmiarów butelkę, ale pozostawił tą wiadomość dla siebie.
Chatka stała pomiędzy dwoma świerkami. Gruba warstwa śnieżnego puchu pokrywała dach, płotek i pniaczek do rąbania drwa na opał. Pierwszy z rosyjskich komandosów puścił się biegiem ubezpieczany przez pozostałych. Zgodnie z przypuszczeniami Maksa został szybko namierzony przez jednego z porywaczy. Kuba przyłożył oko do lunety, wymierzył i pociągnął za spust. Komandosi ruszyli do ataku.
Wymiana ognia nie trwała długo. Pomimo zaciekłego oporu oddział uderzeniowy zwyciężył. Maks naliczył dwudziestu martwych porywaczy. Mikołaja znaleźli przykutego do piecyka grzewczego w pomieszczeniu na tyłach domu.
–No nareszcie – rzucił grubas w czerwonym szlafroku.
–Witaj, Grubasku – powiedział Maks.
–Rozkuj mnie, nie mamy czasu na głupoty.
Maks pokręcił głową i rozpalił prawą dłoń. Przyłożył ją do łańcuszka kajdanek i kilka oczek rozerwało się.
–Czegoś się sam nie uwolnił?
–Ni nie zmądrzałeś. Jakbym mógł, to bym ci odebrał twój los.
Mikołaj wyciągnął z kieszeni szlafroka gwizdek i dmuchnął weń z całej siły.
–Co to za szczeniak? – spytał, przyglądając się Kubie.
–Nowy w zespole.
–Pilnuj się, smarkaczu i uważaj na tego starego durnia – polecił Mikołaj i opuścił pokój.
Przed domem stały zaprzężone w renifera sanie. Mikołaj krzątał się wokół nich i co chwila zagadywał do któregoś z komandosów.
–Potrzebuję czegoś na rozgrzanie kości – powiedział do Maksa, który właśnie wyszedł z budynku.
Mężczyzna sięgnął za pazuchę kurtki i wyciągnął piersiówkę.
–Tylko nie wszystko.
Grubas chwycił naczynie, pokazał gest Kozakiewicza i pociągnął do dna.
–Dobre, naprawdę dobre – powiedział z aprobatą, wskakując do swoich sań i smagając renifera batem.
Wzbił się w powietrze i z niewyobrażalną prędkością odleciał, a już po chwili nie został po nim nawet ślad.
–To było dziwne – powiedział cicho Kuba.
–Nawet bardzo. Uratowaliśmy święta… no może niezupełnie.
6 stycznia
Komentarze [6]
2012-01-12 19:55
hahaha nie moge z tego “jesteś moim fanem”
2012-01-09 17:06
genialne!! czekam na dalszy ciąg :)
2012-01-06 22:16
Bardzo ciekawe opowiadanie, będzie 2 częśc?
2012-01-06 02:05
Jesteś moim fanem Majkel
2012-01-05 23:52
trochę historyjka na dobranoc, ale fajnie :) 5
2012-01-05 22:34
No nieźle! Nie sądziłam, że opowiadania świąteczne też mogą mieć charakterek! Ode mnie w pełni zasłużone 6!
- 1