Zakłamać, zamilczeć, zapomnieć
Breslau, Stettin, Oppeln, Allenstein, Landsberg... Wiemy, że tak kiedyś nazywały się obecnie polskie miasta. Wiemy, że zmieniły przynależność państwową, a zła pani Erika S. podnosi nieuzasadnione - naszym zdaniem - pretensje. Wiemy też, że sami straciliśmy Wilno, Lwów, Grodno, Łuck... Jednak kolejne pytania mogą już być bardziej problematyczne. Czy działalność niemieckiego Centrum Przeciwko Wypędzeniom (Zentrum gegen Vertreibungen) skierowana jest faktycznie przeciw Polsce? Czy zamiana Kresów na Ziemie Odzyskane była dla nas opłacalna? I wreszcie: jak naprawdę wyglądało to wysiedlenie Niemców z naszych ziem?
Zacznę od środka, czyli od drugiego pytania. Od razu postawię tezę, że tak. Dlaczego? Są tutaj przynajmniej trzy mocne argumenty.
Po pierwsze, ze względów geograficznych. Spójrzmy na mapę II Rzeczpospolitej. Nieregularny kształt i długa granica wschodnia. Pierwszy czynnik utrudniałby komunikację i rozwój gospodarczy, drugi zaś generowałby duże koszty związane z ochroną granic UE i powiększał skalę nielegalnej imigracji do Polski.
Po drugie, z przyczyn gospodarczych. Ziemie, które otrzymaliśmy (pomimo zniszczeń wojennych) były znacznie lepiej rozwinięte i bogatsze w surowce. Od tej reguły istnieją właściwie tylko dwa wyjątki: ziemie ukraińskie posiadają najżyźniejszy rodzaj gleb w Europie, zaś obecne województwo warmińsko-mazurskie należy do najbiedniejszych w kraju. Należy wziąć pod uwagę, że w Galicji istnieje ogromne rozdrobnienie gospodarstw i przeludnienie wsi, natomiast dawne województwo poleskie, złożone głównie z bagien, cechowało się niemal całkowitym brakiem dobrej infrastruktury. Również województwa wileńskie i nowogrodzkie były znacznie opóźnione w rozwoju. Z kolei zyskaliśmy długie wybrzeże Bałtyku i ważne bazy surowcowe (węgiel na Górnym Śląsku i w okolicach Wałbrzycha, miedź koło Legnicy i ropę naftową na Pomorzu). Sieć kolejowa i drogowa na Ziemiach Odzyskanych była nieporównywalnie gęstsza, a domy większe. Kresowiacy, którzy zostawili drewniane chałupy z klepiskiem, bez bieżącej wody i prądu, zastawali murowane piętrowe domy wyposażone w sprzęt elektryczny jak choćby odkurzacz. Poza tym klasa zabytków w miastach Śląska i Pomorza o wiele przewyższa architekturę kresową.
Po trzecie wreszcie (i chyba najważniejsze), względy społeczne. W dwóch województwach (wołyńskim oraz poleskim) Polacy stanowili zaledwie 15 – 20% mieszkańców, w Stanisławowskim niewiele więcej, zaś w pozostałych istniały duże mniejszości: litewska, ukraińska i białoruska. Wątpię, żeby ludność ta uległa polonizacji w czasach PRL-u, więc wyobraźmy sobie, że w 1991 r. powstają niepodległe państwa: Litwa, Białoruś, Ukraina. I co wtedy? Szczególnie silny był nacjonalizm ukraiński, czego dowodem jest rzeź wołyńska. Czy bylibyśmy druga Jugosławią?
Teraz należałoby odpowiedzieć na trzecie pytanie. Sam przebieg wysiedleń jest w polskich podręcznikach do historii raczej nieobecny. Zdawkowo wspominają one, że ludność niemiecką postanowiono wysiedlić już w Poczdamie, zaś Polska zobowiązała się zrobić to w sposób humanitarnych. Oba twierdzenia są prawdziwe, do obu jednak mam poważne „ale”.
Churchill był dosyć sceptyczny wobec planów przesiedleń. Roosvelt na uwagę Stalina o prawach Polski do wschodnich ziem niemieckich odparł, że wielka Brytania ma takie same prawa do USA. Alianci zachodni wahali się pomiędzy opcją wcielenia do Polski jedynie fragmentów Śląska i Pomorza, a przyznaniem ziem do Odry lecz tylko pod okupację. Jedynie Stalin forsował wizję granicy przyszłego państwa polskiego na Odrze i Nysie. Robił to oczywiście dlatego, aby powiększyć uzależniony od siebie obszar – przyszłość Niemiec nie była jeszcze wówczas jasna i nikt nie myślał o powstaniu NRD.
W obliczu tej niepewności władze komunistyczne w Lublinie postanowiły postawić Zachód przed faktem dokonanym. Na ich szczęście część ludności niemieckiej uciekła przed Armią Czerwoną. Pozostałą część nowe polskie władze postanowiły „zachęcić” do wyprowadzki. „Zachęcaniem” tym zajęła się Armia Czerwona we współpracy z polska milicją i wojskiem. Ludność niemiecką pozbawiono praw, przybyli z Kresów Polacy mogli wyrzucić niemiecką rodzinę na bruk, jeżeli spodobał im się jej dom. Miały miejsce gwałty i plądrowanie domów. Polacy mogli zatrudniać Niemców do przymusowej, bezpłatnej pracy. Niemcom natomiast nie wolno było posiadać polskiej waluty, a stacje sanitarne wydawały bezpłatne leki tylko Polakom. Ponadto racje żywnościowe dla Niemców były trzykrotnie mniejsze i musieli oni ustawiać się na końcu kolejki, przez co często odchodzili z pustymi rękami. Zdarzały się przypadki, iż niemieccy cywile, niezwiązani w żaden sposób z nazizmem, umierali na ulicy z głodu lub chorób.
Libussa Fritz Krockow postanowiła poszukać lepszego życia za Odrą. Jej wspomnienia zostały opisane w książce Christiana Grafa von Krockow „Czas kobiet”. Libussa tak opisuje podróż pociągiem (w wagonie towarowym, za który płaciła tyle samo, ile Polacy za osobowy): „Potem pociąg staje. [...] Ochrypły ryk, drzwi otwierają się gwałtownie, wielogłosowy okrzyk strachu, ślepe latarki, zgraja szturmuje, uderza do środka, dzikie postaci [...] szarpią, biją, wydzierają. Znowu strzały, pistolety tuż ponad głowami, jak huk armat w ciasnym wagonie, ogłuszają, noże, a nawet siekiery, wir pięści, tupot i deptanie po ciałach [...]. Kufry, skrzynie, kartony [...] fruną na zewnątrz.”. Bohaterka zdołała ocalić swój plecak przed szabrownikami, jednakże przed samą granicą musiała rozebrać się do naga na posterunku milicji i oddać wszystkie wartościowe przedmioty.
Jednocześnie zaczęły się przymusowe wypędzenia. Niemiecki historyk Thomas Urban podaje następująca relację: „Akcje te przebiegały według tego samego wzorca: oddział wojska otaczał nocą dom, mieszkańców wyganiano z łóżek, najczęściej przy użyciu kolb karabinów, plądrowano i wypędzano. Pieszych marszów do Odry i Nysy często trwających wiele dni, nie przeżyły tysiące, zwłaszcza starców i dzieci”. Władze zdawały sobie sprawę z tragedii, gdyż raport polskiego MSZ donosił: „Zdarzyło się kilkakrotnie w ostatnich tygodniach, że na miejsce przeznaczenia przychodziły wagony ze zwłokami zamiast z żywymi ludźmi”. Polscy historycy szacują, że na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej śmierć poniosło od 200 do 400 tys. Niemców.
Warto wspomnieć też o obozach. Władze komunistyczne przejęły hitlerowskie obozy i umieszczały w nich działaczy podziemia antykomunistycznego (np. z AK i NSZ), ukraińskich nacjonalistów z UPA i Niemców, nawet jeśli nie należeli do żadnej organizacji hitlerowskiej. Szczególnym okrucieństwem wsławił się Salomon Morel – dowódca obozu „Zgoda” w Świętochłowicach. Cytowany przeze mnie wyżej historyk przytacza następująca relację: „Więźniowie, którzy nie zostaną zagłodzeni lub zatłuczeni na śmierć, muszą noc w noc stać po szyję w zimnej wodzie, póki nie umrą”. Natomiast relacja z więzienia wrocławskiego podaje: „Przez sześć tygodni, które tam spędziliśmy, nie mieliśmy kropli wody do umycia, żadnego światła. W nocy nie dało się zmrużyć oka z powodu robactwa. [...] Wyrostki z milicji codziennie zabawiały się dręczeniem więźniów, biciem ich, kopaniem i szczuciem psami”. Źródła podają szacunki 200 tys. Niemców pracujących przymusowo, z czego 20 – 50% zmarło. W Aleksandrowie Kujawskim Polacy zamordowali około 6000 Niemców.
Czy zmierzenie się z tymi faktami wybiela zbrodnie hitlerowskie? Uważam, że absolutnie nie. Czy fakty te są usprawiedliwione jako zemsta za owe zbrodnie? Za odpowiedź niech służy wypowiedź jednego z amerykańskich deputowanych do Kongresu: „ Nie do wiary, po tym, co wiemy o zbrodniach nazistów, że ludzie mszczą się na innych ludziach w ten sposób”.
O bezzasadności roszczeń Powiernictwa Pruskiego i Eriki Steinbach napisano tak dużo z tak dobrą argumentacją, że oszczędzę sobie i wam dowodzenia tej tezy. Jednakże uważam, że niemieckim wypędzonym należy się upamiętnienie. Przede wszystkim ze strony niemieckich niewypędzonych. Bo przecież ci pierwsi zapłacili utratą ojczyzny lub śmiercią za winę całego narodu. Lecz także od Polski, która zobowiązując się do humanitarnych wysiedleń, nie zamierzała w gruncie rzeczy tych zobowiązań realizować.
Zemsta na ludności cywilnej za brodnie nazistów jest moim zdaniem niegodziwością i przypomina mi kodeks Hammurabiego, który mówił, że jeśli zawali się dom i zabije syna właściciela, to śmierć poniesie nie budowniczy, lecz jego syn.
Historia wysiedleń jest ważnym elementem w burzeniu mitu Polaka-wiecznej ofiary. Znacznie łatwiejsze jest pojednanie między narodami, jeżeli każdy jest świadom własnych przewinień i nie występuje z pozycji ciągle pokrzywdzonego. Niektórzy zapominają jednak, że motto wyryte w Majdanku brzmi „Ludzie ludziom zgotowali ten los”. Słowa te zawierają uniwersalną prawdę: że często ofiara staje się katem.
Nasuwa mi się tu pewna analogia. Ofiara przemocy domowej wygania z mieszkania rodzinę swojego oprawcy, zadając jej podobne krzywdy, jakich sama zaznała od ich krewnego.
Czy fakt, że jest to zemsta, usprawiedliwia? Choć trochę zmniejsza winę? A może odwrotnie: jeżeli wiemy, jak bardzo bolą zadawane cierpienia, to bardziej jesteśmy winni, gdy je zadajemy? Zwłaszcza niewinnym osobom. Ten dylemat pozostawiam już do osobistego przemyślenia każdemu z was.
Pracując nad tym tekstem korzystałem z: Thomas Urban „Utracone ojczyzny” i Christian Graf von Krockow „Czas kobiet”. Obie lektury gorąco polecam!
Grafika:
Komentarze [3]
2018-01-09 22:04
Wojna wyzwala najgorsze instynkty, ale po fakcie nikt nie chce się do tego przyznać. najłatwiej być tylko ofiarą.
2010-11-08 09:51
Ja tu piszę o poważnych sprawach i widzę tylko 1 komentarz, a jak się piszę o jakichś dwóch dziwnych kolesiach’ to od razu jest 11 komentarzy. I dziwicie się, że ludzie się nimi interesują :P
2010-11-06 11:40
Bardzo ciekawy artykuł. Bardzo dobrze, że naświetlasz całą złożoność sytuacji tamtych lat.
Mnie osobiście po lekturze Twojego tekstu nasuwa się jedna refleksja; winny temu jest komunizm. Żaden inny ustrój tamtych czasów nie był tak bardzo zależny od hołoty i wszelkiej maści zwyrodnialców. Nie liczyło się nic poza fanatycznym oddaniem wodzowi i to właśnie doprowadziło najgorsze szumowiny i debili do kierowniczych i oficerskich stanowisk. Takie typy, które doznały krzywdy przy okazji niemieckiej napaści, mściły się na Bogu ducha winnych ludziach bez żadnej litości tylko dlatego, że ci mówili na codzień po niemiecku. Dla czerwonej zarazy i polaczków (Polacy albo zginęli na wojnie, albo zaraz po, albo wyemigrowali) pojęcie refleksji nie istniało. Nie miała znaczenia to, kto jest realnie winny. Liczył się upust najgorszych instynktów – bo to instynktami kieruje się prymityw. Wehrmacht przy tych ścierwach był jako te anioły, a to głównie dlatego, że ichni oficerowie przeważnie mieli odpowiednie wykształcenie.
Może piszę tak tylko dlatego, że nigdy w życiu nie przeżyłem żadnej wojny. Może sam, jako człowiek poniekąd wykształcony, byłbym się tak bestialsko mścił na niewinnych rodakach moich wcześniejszych oprawców. Może.
Dlatego cieszę się, że obecnie Europa to najbardziej stabilny politycznie region świata i weryfikacja powyższego gdybania jest teraz nierealna.
- 1