Zaraza zwana miłością
Znasz to uczucie, kiedy grzebią cię żywcem? Ja jestem ekspertem. Jestem profesorem takiego umierania. Widzę powolne ruchy łopaty sypiącej kolejne warstwy ziemi. Nie jest to przyjemne. Spróbuj wyobrazić sobie, że leżysz w dwumetrowym dole. Nie możesz nic zrobić, prócz wpatrywania się swoimi, na wpół martwymi już, ślepiami. Z czasem, ziemia dostaje się też do oczu. Tracisz kolejne zmysły, bo twoje uszy już dawno zostały przykryte. Całe twoje życie zostaje zgaszone, niczym ogień przysypywany piaskiem. Wszystko, co osiągnąłeś, wszystko, co przeżyłeś, twoje marzenia i twoje pragnienia, zostają razem z tobą... Dwa metry pod ziemią.
O czym myślisz w takiej sytuacji? Zapewne o rodzinie albo przyjaciołach. Przed oczami, wraz z kolejną dawką czarnoziemu, przelatują wspomnienia. Zastanawiasz się, czy wykorzystałeś szansę. Ja, niestety, nie wykorzystałem. Szukałem czegoś, co jest nieosiągalne. Szukałem czegoś, co jest „ponad”. I te poszukiwania mnie zabiły.
Każdy człowiek ma swoje trudne chwile. Każdy chce uciec, wylecieć w kosmos. Nie każdy jednak potrafi. Ja potrafiłem. Uciekłem od swoich problemów. Wstałem i wyszedłem z pokoju pełnego ludzi żyjących w fikcyjnym świecie. Udałem się na dworzec autobusowy. Na złość, pierwszy autobus przyjechał dopiero po kilku godzinach. Nie wiem dokąd jechał. Nie chciałem wiedzieć. Nie obchodziło mnie to. Po prostu wsiadłem, nie zastanawiając się dokąd pojadę, a tym bardziej po co.
Kierowca widocznie był podpity. To może nawet lepiej, pomyślałem.
Rozejrzałem się. Wszystkie miejsca były wolne. Przecisnąłem się między siedzeniami. Chciałem usiąść gdzieś na końcu. Okazało się, że ostatnie miejsce było zajęte. Siedział tam anioł, a przynajmniej tak mi się wydawało. Konkretnie, siedziała tam dziewczyna o twarzy anioła. Blond włosy, kilka piegów, piękne rysy twarzy, wręcz idealna. Ubrana była w starą, skórzaną kurtkę i podziurawione jeansy. Była piękna.
– Można? – zapytałem.
– Jeżeli musisz – odparła dziewczyna.
Jechaliśmy około dwóch godzin. Ani razu nie odezwałem się do nieznajomej. Kilka razy nieśmiało zerknąłem w jej stronę. Ona cały czas patrzyła w ten sam punkt za oknem, mimo, że jechaliśmy przez pustkowie. Była piękna, ale biło od niej chłodem.
„Chyba się, kurde, zakochałem” – pomyślałem. Tylko czemu w takiej chwili? Dlaczego właśnie wtedy, kiedy przeżywam walkę z samym sobą? Choć z drugiej strony, to może lepiej. Teraz nikogo nie udaję. Przestało mi zależeć na pozorach. Lepiej, jeżeli pozna mnie takiego, jakim jestem naprawdę – jeżeli w ogóle będzie chciała mnie poznać. Jej obojętność na to nie wskazywała.
– Eee... Jesteśmy na miejscu – powiedział kierowca. – Dalej nie pojedziemy, bo to ostatni przystanek. – Wstał i wybiegł z autobusu. Szukał zapewne toalety.
Ja też wstałem i przepuściłem piękną dziewczynę. Nie wiedziałem zbytnio dokąd iść, więc poszedłem za nią. Nie miałem pojęcia, co to za miejscowość. Nadgoniłem drogę, jaka dzieliła mnie od nieznajomej.
– Przepraszam, gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytałem, rozglądając się po budynkach, które wyglądały dziwnie przerażająco.
– Co za różnica. – powiedziała i ogarnęła włosy. – Podróżujesz i nie wiesz dokąd?
– Tak wyszło – odpowiedziałem.
– Chciałbyś pewnie wiedzieć, jak mam na imię.
– O niczym innym nie marzę.
– Mów mi Natalia, jeżeli musisz – powiedziała dość cynicznie.
Znowu szliśmy w milczeniu. Znajdowaliśmy się właśnie na głównej ulicy małego miasteczka. Jak zdążyłem już zauważyć, nie było to zwykłe miasteczko. Szliśmy, mijając kolejno: burdele, kasyna, puby i sex-shopy. To był zapewne kraniec świata. Niekończąca się rozpusta. Sodoma i Gomora zostały odnalezione. Zwykle, takie miejsca obfitują w napalonych i spłukanych „turystów”. Tutaj było inaczej. Ani jednej żywej duszyczki. Jedynie zagubiony kot przebiegł przed naszymi nogami.
Szliśmy dalej. Szedłem tuż za swoją miłością. Można powiedzieć, że to ona mnie prowadziła. Widocznie, nie przeszkadzało jej moje towarzystwo. Byłem zamroczony. Co chwilę się rozglądałem. Budynki wyglądały tak, jakby nasłuchiwały każdego kroku. Całe szczęście, zobaczyłem, że w odległości kilkudziesięciu metrów, idzie za nami pewien mężczyzna. Ubrany był w szary płaszcz, a w ręku trzymał żółtą parasolkę. Unosiła się mgła, ale nie zanosiło się na deszcz. Oby nas nie zgwałcił, pomyślałem.
Celem naszej podróży, jak się okazało, była stara księgarnia, nosząca nazwę: „Edmund Schnitzel Księgarnia”. Wszedłem do środka, tuż za Natalią. Wewnątrz znajdowały się rzędy regałów ze starymi książkami. Ustawione były równolegle względem siebie. Przed nimi, na fotelu, siedział siwy, starszy mężczyzna.
– To on? – zapytał staruszek, popijając herbatę.
– Tak – odpowiedziała Natalia.
Staruszek podniósł się i szedł w moim kierunku, a ja przyglądałem się kurzowi, który pokrywał półki i ogólnie wszystko. Z pewnym opóźnieniem zrozumiałem, że słowa: „To on?” i „Tak” były o mnie.
– Witaj. Co cię do nas sprowadza?
– Dzień dobry. W sumie, to sam nie wiem – odparłem, a po chwili zapytałem: – Czemu ulice są takie puste?
– Widzisz – zaczął senior – pewna zaraza spustoszyła naszą mieścinę. Oj, to było doprawdy straszne i dalej jest. Choroba cały czas zbiera swoje żniwo.
Natalia siedziała w kącie księgarni i czytała dosyć grubą książkę. Swoją drogą, sądziłem kiedyś, że jak spotkam piękną dziewczynę, nieprzymuszenie czytającą książkę, to będzie oznaczało, że świat zmierza ku końcowi. Nie zdawałem sobie sprawy, że miałem rację. Przynajmniej dla mnie.
– Ty aby na pewno nie jesteś chory? – spytał starzec.
– Nie, nie wydaje...
Przerwał mi hałas dobiegający sprzed księgarni. Brzmiał jak tłum kłócących się ludzi. Wyszedłem, żeby sprawdzić co się dzieje.
Nie myliłem się. Przed budynkiem stało ze trzydziestu mężczyzn i o czymś dyskutowało. Na mój widok wszyscy ucichli. Byli to ludzie pokroju bezdomnych pijaczyn. Nikt za bardzo się nie wyróżniał. Z wyjątkiem mężczyzny na wózku inwalidzkim, który właśnie wyjechał przed tłum.
– Czego tu szukasz? – zapytał. Ubrany był w dosyć drogi garnitur i skórzane buty. Jego głowa była lekko przechylona w lewo. W jego lewo. Obok niego stało trzech mężczyzn, jakby „goryli”. Ci nie wyglądali zbyt inteligentnie.
– Zabić go, niech się chłopak nie męczy – powiedział jeden z osiłków.
– Racja – krzyczeli pozostali.
Nagle, mężczyzna na wózku inwalidzkim klasnął w dłonie i wszyscy przestali mówić. Następnie, patrząc mi prosto w oczy, powiedział:
– Nie znajdziesz tutaj tego, czego szukasz.
Wszyscy wyglądali tak, jakby zaraz mieli przejść do czynów. Jakby chcieli mnie zlinczować. A ja nie wiedziałem, o co chodzi. Nie wykrztusiłem z siebie ani jednego słowa. Nastała grobowa cisza. Jedynie milczenie, pot i śmierć w oczach.
Z opresji wybawił mnie staruszek, który właśnie wyszedł z księgarni.
– Dajcie mu spokój, hieny – powiedział. – On jest jeszcze młody. Ma szansę wszystko zmienić. Nie skazujmy go od razu.
– Edmundzie – odparł inwalida. – On przyjechał tu naszym autobusem. Przyjechał autobusem rozpaczy. A na dodatek poszedł za twoją wnuczką. Jest taki, jak pozostali.
– Więc teraz uważasz, że moja wnuczka jest dziwką? Nie zapominaj, że to dzięki niej naprawiamy ten świat.
Podczas tej ekscytującej wymiany zdań, chyba wszyscy o mnie zapomnieli. Wymknąłem się z powrotem do księgarni. Natalia wciąż siedziała w rogu i czytała książkę. Byłem dla niej jak powietrze. Jak przeciąg, który otworzył drzwi. W ogóle mnie nie zauważyła. Albo zauważyła i mało ją obchodziłem. Była piękna. Szczególnie teraz, zatopiona w lekturze.
– O co tutaj chodzi? – zapytałem.
Przestała czytać. Uśmiechnęła się uroczo. Wstała i podeszła do mnie. Spojrzała mi głęboko w oczy. Spojrzała tak, jak pragnąłem tego od momentu jej poznania. Stałem się huraganem, nie powietrzem. Wszystko fajnie, ale ludzie przed budynkiem chcą mnie zabić, pomyślałem. Niech zabijają. Ten wzrok zastąpił mi wszystko, co najlepsze.
– Czego pragniesz od życia? – spytała Natalia.
– Nie wiem... Eee... – To był ten moment, kiedy ktoś zabija cię pytaniem. – … może miłości?
– W takim razie źle trafiłeś – powiedziała i jeszcze głębiej popatrzyła mi w oczy. Następnie wyszła z księgarni.
Poszedłem za nią.
– Zamknijcie się wszyscy – krzyknęła do tłumu wrzeszczących mężczyzn. – Nasz rozbitek szuka miłości.
– Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem – zaczął ekscytować się mężczyzna na wózku. – Jak zwykle.
¬– To, co robimy? – zapytał najwyższy z „goryli”.
– To, co zawsze – odparł najniższy.
Nagle, poczułem zimno. Zabolało mnie w brzuchu. Spojrzałem w dół. Zobaczyłem nóż wbity w mój zapuszczony i zaniedbany brzuch. Nóż trzymała zakrwawiona ręka. Biegłem wzrokiem po tej ręce, aż do twarzy. Mój anioł.
– Otóż, widzisz chłopcze, prawdziwa miłość nigdy nie kończy się dobrze, bo zawsze kończy się śmiercią – powiedział inwalida.
Upadłem. Powoli traciłem przytomność.
– Przepraszam – szeptał mój anioł – to nie moja wina.
Obudziłem się. Obudziła mnie pierwsza łopata ziemi. Leżałem w dwumetrowym dole. Nie mogłem się ruszyć, ani wydusić słowa. Nad dołem stał mężczyzna w szarym płaszczu, a w ręce trzymał parasolkę. Padał deszcz. Kolejna łopata ziemi przygniotła moją nogę.
– Patrzcie, obudził się. Hej, ty, słyszysz mnie? I co, warto było? – powiedział ten, którego już raz widziałem. Wrzucił papierosa do mojego grobu, a kolejna łopata ziemi go zgasiła.
Nie wiem na jak długo starczy mi powietrza. Przed chwilą przysypali mi twarz. Teraz wiem, że było warto. Dotarłem do krańca tęczy. Przeżyłem noc, a słońce już wschodziło. Są chwile, które zastępują smutek i rozpacz. Takie jak jedno spojrzenie.
Było warto.
Komentarze [2]
2014-02-09 01:38
Dobrze Ci idzie panie mat-fiz daje solidne 3,(3)×2x (5+45×12, 89%+16÷6, 66)^4-21=5×21,7x+23^3-9÷3,14
2014-02-07 19:23
ciekawe od jakiej dziewczyny ty to spojrzenie dostales
- 1