Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Ziemska Pandora   

Dodano 2011-05-25, w dziale felietony - archiwum

„Historia Tybetu to najbardziej poruszający przykład ataku na niewinność, dokonany współcześnie przez żołnierzy. To prawdziwa opowieść o planecie Pandora zamieszkanej przez plemię ludzi Na’vi, pokazanej w filmie Avatar.” – napisała Beata Pawlikowska w swojej książce p.t.: Blondynka w Tybecie.

/pliki/zdjecia/tyb1.jpegKto oglądał Avatara Jamesa Camerona? Zgaduję, że większość czytających ten tekst, w końcu półtora roku temu film ten cieszył się niemałym powodzeniem. Dzieło reżysera Titanica, do tego niebanalny pomysł i wersja 3D wystarczyły, aby zapełnić kina widzami. O czym jest ten film? O Pandorze, planecie zamieszkanej przez dziwnych, niebieskich ludków szanujących swoje środowisko, siebie nawzajem i każdą żywą istotę. I byłoby tam nadal tak pięknie, gdyby ktoś nie postanowił im tego wszystkiego zniszczyć. A Pawlikowska bardzo zgrabnie porównuje tę sytuacją z sytuacją współczesnego Tybetu. Bo czym był i czym jest dziś Tybet?

Dachem Świata oczywiście. Wysoko, w Himalajach, było sobie państewko odizolowane od reszty świata. Tybetańczycy nie zajmowali się nowinkami technicznymi, modowymi ani też polityką. Na czele ich państwa stał przywódca zwany Dalajlamą. Nazwa ta powstała w 1578 roku i znaczy Ocean Mądrości. Tybetańczycy wierzą, że każdy kolejny władca jest właściwie jedną i tą samą osobą, co możliwe jest oczywiście dzięki reinkarnacji. Można by więc rzec, że Tybetem od sześciuset lat rządzi ten sam człowiek, a odnalezieniu jego następnego wcielenia towarzyszą zawsze niezwykłe zdarzenia. Przede wszystkim trzeba znaleźć dziecko, które rozpozna przedmioty należące do poprzedniego władcy i będzie żądało ich zwrotu (chociaż nigdy nie widziało owych przedmiotów na oczy). Takie dziecko – w co mocno wierzą Tybetańczycy – jest kolejnym wcieleniem Gendun Drup. Cztery lata po śmierci Thubten Gjaco, czyli Dalajlamy XIII, odnaleziono takiego właśnie malca. Okazał się nim urodzony w 1935 roku Tenzin Gjaco. „Urząd” objął w wieku piętnastu lat, a po dziewięciu uciekł do Indii. Wędrował przez trzynaście dni pieszo lub na osiołku (gdy był zbyt chory). W Indiach uzyskał azyl polityczny oraz otrzymał dom, nazywany dziś „Małą Lhasą”, w którym mieszka do dzisiaj. Oczywiście wszystkim nasuwa się teraz jedno zasadnicze pytanie – dlaczego Dalajlama uciekł?

/pliki/zdjecia/tyb2.gifTybet znajduje się na wysokości około 5000 metrów n.p.m. – stąd i jego nazwa, Dach Świata. Powietrze na takich wysokościach jest rzadsze, a najmniejszy wysiłek doprowadza człowieka do ogromnej zadyszki. Uprawianie sportu byłoby marnowaniem energii, dlatego jedyną dyscypliną jaką tutaj uprawiano było rzucanie kamieniem (na dwa sposoby: kto najdalej lub do celu). Życie Tybetańczyków kręciło się głównie wokół modlitw i uprawiania jęczmienia, bo tylko jęczmień sprawdzał się dobrze w tych niezwykle surowych warunkach. Wszyscy się tu nawzajem szanowali. Żyli według zasad Buddyzmu. I chociaż tak naprawdę nie mieli pod względem materialnym wiele, to i tak byli szczęśliwi. Bo dlaczego niby mieliby rozpaczać nad brakiem czegoś, czego nie znali? Mieli siebie i swoją religię. Skupiając się na sferze duchowej ludzkiego życia, nie ubolewali nad brakiem pieniędzy – byli przecież spełnieni. Wielu ludzi nie potrafiło zrozumieć takiego zaniku materialnych potrzeb i skupianiu się tylko na tych duchowych. Chińczycy też nie potrafili.

W 1950 roku wojska chińskie wtargnęły do Tybetu z zamiarem uwolnienia tych biednych ludzi. Komunistyczny sąsiad postanowił pomóc Tybetowi na swój własny sposób. W końcu co to ma być, taki ustrój, w nowoczesnym cywilizowanym świecie? Nie ma mowy.

/pliki/zdjecia/tyb3.jpgTybetańscy mnisi zajmowali się nauczaniem. Studiowali mądre księgi, medytowali i pomagali swoim podopiecznym, zwyczajnym Tybetańczykom, stawać się lepszymi ludźmi. Tybetańczycy odwdzięczali się mnichom, swoim przewodnikom, za to ich nauczanie, dzieląc się z nimi jedzeniem, które wyprodukowali. Chińczykom się to jednak nie spodobało. No bo jak to możliwe, aby jedna grupa ludzi utrzymywała drugą, która nie robi nic dla wspólnego dobra? To się przecież w głowie nie mieści. To klasyczny feudalny wyzysk. Długo zastanawiali się, co można by z tym fantem zrobić, aż wreszcie Mao Tse Tsung (swoją drogą bardzo lubiana postać w PRL-u) postanowił wyzwolić tych biednych, uciśnionych Tybetańczyków. A oni nie byli w stanie się przed tą interwencją obronić. Powiecie, przecież mieli swoją armię! Armię? Te cztery tysiące słabo wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy broniących granic przed ciekawskimi turystami? Chińczyków było co najmniej dziesięć razy więcej. Nie ma się więc czemu dziwić, że walka w takiej sytuacji nie mogła trwać długo. Poza tym Tybetańczycy nie sądzili, że komuś ich sposób na życie może się nie podobać. Wojna? Po co? Przecież buddyzm nie popierał przemocy.

Dalajlama XIV w swojej autobiografii My Land & My People opisuje zbrodnie dokonywane przez Chińczyków na jego rodakach. Podbici Tybetańczycy poddawani byli przez swoich najeźdźców najróżniejszym, niezwykle wymyślnym torturom, prowadzącym z reguły do śmierci. Bicie, wieszanie na krzyżach, palenie żywcem, topienie, wiwisekcja, głodzenie, duszenie, wieszanie, oblewanie wrzątkiem, grzebanie żywcem, wypruwanie wnętrzności, zaprzęganie do pługów i wiele innych metod, które były – jak napisał Dalajlama – „zbyt okrutne, żeby je opisywać”. A chyba trudno sobie wyobrazić gorsze rzeczy od tych wyżej wymienionych. Przy tym wszystkim rozstrzelanie wydaje się być całkiem przyjemną alternatywą, prawda?

/pliki/zdjecia/tyb4.jpgEgzekucje odbywały się publicznie. Rodzina i przyjaciele oskarżonego (nie zawsze „oskarżonego”, bo Chińczykom nie chciało się nawet szukać dowodów winy, co umożliwiłoby podjęcie próby sprawiedliwego osądzenia) patrzyli na cierpienia najbliższych. Mnichom kazano się żenić i zabrać do pracy (drugi syn w każdej rodzinie był oddawany wcześniej do klasztoru). Dzieci zabierano od rodziców i wywożono do Chin, aby ich rodzice mogli lepiej pracować. W czasie tych „wycieczek” do Chin, tybetańskie dzieciaki poddawane były często przeróżnym medycznym eksperymentom i bolesnym zabiegom (dużo mówi się choćby o sterylizacji).

„Przeczytałam Historię Tybetu. Zdumiały mnie w niej trzy rzeczy. Po pierwsze to, jak bardzo jego historia jest podobna do historii Polski. Po drugie to, że w dzisiejszym świecie jest możliwa zbrodnia na oczach świadków i przemilczana. A po trzecie to, jak ginie cywilizacja, której największym przewinieniem stało się to, że wierzy w pokój i niestosowanie przemocy” – pisze Beata Pawlikowska. I ja się z nią absolutnie zgadzam. A kto może być przeciw? Na pewno przedstawiciele Komunistycznej Partii Chin.

Dotychczas zginęło w tym kraju ponad 1,2 miliona Tybetańczyków (około 20% społeczeństwa). Z jednej strony egzekucje i tortury, a z drugiej powszechny głód (tybetańskim rolnikom kazano sadzić ryż i pszenicę zamiast jęczmienia, co oczywiście nie miało szansy się udać w surowych tybetańskich warunkach) Jednego tylko roku zmarło z głodu około 70 tysięcy ludzi. Warto też pamiętać, że około 100 tysięcy ludzi osadzonych jest nadal w obozach pracy, a około 3000 w aresztach. Zniszczono też ponad 6000 klasztorów. Język chiński stał się w między czasie w Tybecie językiem urzędowym. Chińczycy zbudowali tu ulice, fabryki, wprowadzili swoje technologie, ale jednocześnie z premedytacją niszczyli religię tych ludzi, bo jej nie rozumieli. No i jeszcze jedno. Kobiety poddawane są obecnie przymusowej aborcji, gdy zdarzy im się zajść w ciążę bez pozwolenia władz. Wszystkie te zbrodnie nazywane są oczywiście przez Chińczyków Pokojowym Wyzwoleniem Tybetu, a 23 maja obchodzono 60-tą rocznicę tego wspaniałego, pokojowego wyzwolenia.

/pliki/zdjecia/tyb5.jpgJa chcę postawić tu tylko jedno pytanie – dlaczego nikt do tej pory nie zaoferował Tybetowi pomocy? Sojusznicy nie chcą się mieszać, ONZ też jakoś konkretnie nie zareagowała. Międzynarodowe Stowarzyszenie Prawników stwierdziło, że to, co robią Chińczycy jest ludobójstwem. Ale co z tego? Żadnych działań, tylko ciche poparcie.

Wiele krajów zaangażowało się w konflikty na Bliskim Wschodzie. Polska także uczestniczy zbrojnie w niejednej wojnie. Czy jest to słuszna sprawa? Nie wiem. Nie mnie to oceniać. Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego nikt nie reaguje na dramat Tybetu? Moim zdaniem nie widać żadnych działań sprzyjających rozwiązaniu tego problemu. Sprawa Tybetu stoi w miejscu, a przywódcy państw boją się chyba reakcji ze strony Chin. Tchórzymy?

Proponuję przypomnieć sobie, jak to było w Polsce za czasów komunizmu. Tu też nikt nie wyrywał się, aby nam się pomóc. Ale my byliśmy jednak teoretycznie „wolnym” państwem i było nas znacznie więcej. Tybet nie jest już nawet państwem, to część Chińskiej Republiki Ludowej. Mało tego, Tybetańczycy są teraz mniejszością narodową, bo zdominowali ich we własnym kraju Chińczycy. Na każdym rogu stoi tam nadal chiński patrol. Dlaczego?

Grafika:

Źródło:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.2 /28 wszystkich

Komentarze [3]

~Bella
2011-11-26 23:35

Właśnie dlaczego koniec? Artykuł jest…super. Na aktualny temat, wstrząsający,poruszający. Dla mnie bomba

~Mila
2011-06-19 23:28

Dlaczego Koniec?

~Pikachu
2011-06-06 19:46

Widze koniec koleżanki Mili w Lesserze.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najczęściej czytane

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry